A wiecie, tak sobie pomyślałam, że znamy się długo, więc może by tak trochę o kulturze? Nic wielkiego, po prostu od czasu do czasu będę dzielić się z Wami tym, co czytam, oglądam, odkrywam. Jeśli dobre, jeśli złe, albo jeśli nijakie. Co Wy na to?
Bo tak naprawdę to trochę już jestem zmęczona tymi kosmetykami. Stąd moja mała aktywność na blogu. Absolutnie nie planuję przestawać o nich pisać, ale potrzebuję oddechu. Innych tematów. Poza tym dawno temu zmieniłam nastawienie do tego całego beauty-szaleństwa, a niedawno przypieczętowałam zmiany w głowie zmianami w szufladach. Poleciało mnóstwo staroci, puściłam w świat wiele rzeczy, które – wciąż w dacie ważności – leżały nieużywane. Opowiem Wam o tym innym razem. Dziś czas zajrzeć do mojego Kindle'a i pogrzebać w netfliksowej historii.
Zupełnie przypadkiem początek roku okazał się czasem lektury... medycznej! Może to chwila oddechu po ośmiu tomach serii o Chyłce? :). Jeśli o Remigiusza Mroza chodzi, to oczywiście seria o dzielnych prawnikach wciąga niczym odkurzacz rozsypany cukier, ale strasznie to wszystko tandetne. Każdy kolejny tom bardziej, a przy czytaniu ostatniego (Chyłka bez żadnego przygotowania i w zupełnie gównianej kondycji wspina się na Annapurnę, no spoko) czułam autentyczne zażenowanie. Medycyna jest dla odmiany jak najbardziej prawdziwa i z przyjemnością poczytałam o sprawach realnie nadzwyczajnych.
„Człowiek na ba(k)terie” Margit Kossobudzkiej to wyborna książka na modny ostatnio temat: jak wielki wpływ na nasze zdrowie ma flora bakteryjna w jelitach. Czytałam już o tym w „Food Pharmacy”, a kilka lat temu ten wątek poruszyła Mary Roach w ciekawej książce „Gastrofaza. Przygody w układzie pokarmowym”. U Margit Kossobudzkiej znajdziecie wywiady z tęgimi głowami polskiej medycyny, z których naprawdę wiele można się dowiedzieć. To, że dobre bakterie są na wagę złota, wiem od dawna, ale że ratunkiem dla złej flory może być procedura przeszczepiania do żołądka tej dobrej z czyjegoś perfekcyjnie zasiedlonego jelita grubego? Przy okazji: spróbujcie sobie wyobrazić, jak to się robi...
Wiele w „Człowieku na ba(k)terie” medycznych ciekawostek i wreszcie gdzieś został poruszony ważny dla mnie wątek sensowności zażywania probiotyków. Wciąż nie wiem wszystkiego, ale przynajmniej dowiedziałam się, że i medycyna nie wie, bo ta jej gałąź wciąż jest naukową świeżynką i dużo tam jeszcze do odkrycia.
Po nagłej śmierci ginekologa, prof. Romualda Dębskiego, w księgarni Woblink.com wyskoczyła w mocno promocyjnej cenie (a to niespodzianka!) książka „Bez znieczulenia. Jak powstaje człowiek”, będąca wywiadem-rzeką dziennikarki Magdaleny Rigamonti z Romualdem Dębskim i jego żoną Marzeną Dębską.
Od dawna z wielkim szacunkiem przyglądałam się pracy profesora i naprawdę nie mogłam już słuchać, że ten wybitny lekarz to aborter, morderca, wcielone zło. W Szpitalu Bielańskim na co dzień dzieją się prawdziwe ludzkie dramaty, ale i medyczne cuda – trafiają tam najtrudniejsze przypadki z całej Polski, których leczenia nikt inny nie chce się podjąć. Siłą rzeczy obok walki o życie musi pojawić się temat śmierci (przypomnijmy jeszcze: wciąż zgodnej z prawem i będącej zarówno dla matek, jak i lekarzy absolutną ostatecznością – w tym ani żadnym innym polskim szpitalu nie wykonuje się aborcji z innego powodu niż wady letalne i w każdym przypadku decyzja należy kobiety, a nie lekarza).
Mimo śmierci profesora Dębskiego, w Bielańskim wciąż pracuje sztab godnych zaufania, wąsko wyspecjalizowanych ginekologów, a wśród nich Marzena Dębska – specjalistka od USG prenatalnego, która nie tylko wykrywa trudne do namierzenia wady płodu, ale też potrafi część z nich naprawić (np. zrobić ratującą życie dziecka, wewnątrzmaciczną transfuzję krwi!). Jest wrażliwą, ludzką lekarką o ogromnej wiedzy, którą – podobnie jak profesora – chętnie spotkałabym na swej drodze, kiedy przerażona, z niewykrytym, śmiertelnie niebezpiecznym zespołem HELLP, leżałam w szpitalu zarządzanym przez... profesora Chazana.
Tak samo wrażliwym i niesamowitym lekarzem jak Marzena Dębska, był Romuald Dębski, co może potwierdzić ogromna rzesza kobiet, których dzieci w Szpitalu Bielańskim zostały przez niego uratowane. „Bez znieczulenia” to książka nie tylko o medycynie, ale też o miłości, pasji i oddaniu. Po lekturze jest mi jeszcze bardziej przykro, że profesora nie ma już z nami i polecam ją wszystkim, którzy na podstawie zasłyszanych opinii przyjmują jako pewnik krzywdzący obraz lekarza, zajmującego się na co dzień leczeniem i ratowaniem nienarodzonych dzieci.
„You”to kolejna, po moim ulubionym „Dexterze”, wariacja na temat mordercy, którego da się lubić, choć – w przeciwieństwie do Dextera – z polubieniem bohatera granego przez Penna Badgleya miałam niemały problem. W ogóle w całym serialu nie ma chyba ani jednej postaci, która zasługiwałaby na sympatię, a trzeba Wam wiedzieć, że lubię nie lubić (vide: świat przedstawiony u Franza Kafki, mdłe postaci zatopione w beznadziejnym, niepokojącym świecie schizów Philipa K. Dicka).
Joe to zakochany stalker, który swoje mordercze zapędy tłumaczy sobie miłością do po stokroć infantylnej wannabe-pisarki Beck (Elizabeth Lail). Nie przekonali mnie ani główny bohater, ani jego ukochana, ani nawet ludzie drugiego planu. Wszyscy są do bólu niedojrzali, przewidywalni i płasko nakreśleni. Ogólny flow jest niezły, oglądało się całkiem fajnie, ale wolę nieco mniej sztampowe postaci niż: „ta zła, zazdrosna przyjaciółka”, „ten bystry detektyw”, „ta głupiutka, śliczna blondyna”.
Za to miło pogapić się na przebitki z Nowego Jorku i na głupawą Beck, która wizualnie jest skrzyżowaniem Amber Heard z Maffashion. Satysfakcjonujące.
Przy okazji nowo powstałego kulturalnego kącika bardzo bym chciała, żebyście dzielili się ze mną tym, co Was ostatnio urzekło lub totalnie rozczarowało. Kategoria dowolna. Ja chętnie podzielę się też np. moimi ulubionymi albumami ze sztuką, tylko... czy to Was w ogóle interesuje?
„Człowiek na ba(k)terie” Margit Kossobudzkiej to wyborna książka na modny ostatnio temat: jak wielki wpływ na nasze zdrowie ma flora bakteryjna w jelitach. Czytałam już o tym w „Food Pharmacy”, a kilka lat temu ten wątek poruszyła Mary Roach w ciekawej książce „Gastrofaza. Przygody w układzie pokarmowym”. U Margit Kossobudzkiej znajdziecie wywiady z tęgimi głowami polskiej medycyny, z których naprawdę wiele można się dowiedzieć. To, że dobre bakterie są na wagę złota, wiem od dawna, ale że ratunkiem dla złej flory może być procedura przeszczepiania do żołądka tej dobrej z czyjegoś perfekcyjnie zasiedlonego jelita grubego? Przy okazji: spróbujcie sobie wyobrazić, jak to się robi...
Wiele w „Człowieku na ba(k)terie” medycznych ciekawostek i wreszcie gdzieś został poruszony ważny dla mnie wątek sensowności zażywania probiotyków. Wciąż nie wiem wszystkiego, ale przynajmniej dowiedziałam się, że i medycyna nie wie, bo ta jej gałąź wciąż jest naukową świeżynką i dużo tam jeszcze do odkrycia.
Margit Kossobudzka, Człowiek na ba(k)terie,
Wydawnictwo Agora 2018
Wydawnictwo Agora 2018
Po nagłej śmierci ginekologa, prof. Romualda Dębskiego, w księgarni Woblink.com wyskoczyła w mocno promocyjnej cenie (a to niespodzianka!) książka „Bez znieczulenia. Jak powstaje człowiek”, będąca wywiadem-rzeką dziennikarki Magdaleny Rigamonti z Romualdem Dębskim i jego żoną Marzeną Dębską.
Od dawna z wielkim szacunkiem przyglądałam się pracy profesora i naprawdę nie mogłam już słuchać, że ten wybitny lekarz to aborter, morderca, wcielone zło. W Szpitalu Bielańskim na co dzień dzieją się prawdziwe ludzkie dramaty, ale i medyczne cuda – trafiają tam najtrudniejsze przypadki z całej Polski, których leczenia nikt inny nie chce się podjąć. Siłą rzeczy obok walki o życie musi pojawić się temat śmierci (przypomnijmy jeszcze: wciąż zgodnej z prawem i będącej zarówno dla matek, jak i lekarzy absolutną ostatecznością – w tym ani żadnym innym polskim szpitalu nie wykonuje się aborcji z innego powodu niż wady letalne i w każdym przypadku decyzja należy kobiety, a nie lekarza).
Mimo śmierci profesora Dębskiego, w Bielańskim wciąż pracuje sztab godnych zaufania, wąsko wyspecjalizowanych ginekologów, a wśród nich Marzena Dębska – specjalistka od USG prenatalnego, która nie tylko wykrywa trudne do namierzenia wady płodu, ale też potrafi część z nich naprawić (np. zrobić ratującą życie dziecka, wewnątrzmaciczną transfuzję krwi!). Jest wrażliwą, ludzką lekarką o ogromnej wiedzy, którą – podobnie jak profesora – chętnie spotkałabym na swej drodze, kiedy przerażona, z niewykrytym, śmiertelnie niebezpiecznym zespołem HELLP, leżałam w szpitalu zarządzanym przez... profesora Chazana.
Tak samo wrażliwym i niesamowitym lekarzem jak Marzena Dębska, był Romuald Dębski, co może potwierdzić ogromna rzesza kobiet, których dzieci w Szpitalu Bielańskim zostały przez niego uratowane. „Bez znieczulenia” to książka nie tylko o medycynie, ale też o miłości, pasji i oddaniu. Po lekturze jest mi jeszcze bardziej przykro, że profesora nie ma już z nami i polecam ją wszystkim, którzy na podstawie zasłyszanych opinii przyjmują jako pewnik krzywdzący obraz lekarza, zajmującego się na co dzień leczeniem i ratowaniem nienarodzonych dzieci.
Magdalena Rigamonti: Bez znieczulenia. Jak powstaje człowiek,
Wydawnictwo Naukowe PWN 2014
Wydawnictwo Naukowe PWN 2014
Pozostańmy jeszcze na chwilę przy temacie ginekologii. Po przygnębiającym spotkaniu z profesorem z zaświatów, książka, którą czytam obecnie, czyli „Ginekolodzy” Jürgena Thorwalda, wydaje się być niemalże literaturą komediową, choć opowiada o kobietach, którym zdecydowanie nie było do śmiechu. To historia światowej ginekologii, pełna nie-do-wiary-smaczków, przy której co chwilę krzyczę w myślach: „One przeżyły w tym syfie? Niemożliwe!”. Naprawdę trudno uwierzyć, że jeszcze w połowie XIX wieku chirurdzy kroili kobiety na żywca i wyciągali z ich trzewi kilkunastokilogramowe cysty brudnymi rękami, w surducie. Albo że badanie ginekologiczne odbywało się po omacku, pod kołdrą, a pacjentki były w pełni odziane. Po skończeniu lektury „Ginekologów” z pewnością jeszcze czulej pomyślę o lekarskim fartuchu, rękawiczkach i całej, pachnącej środkami do dezynfekcji, współczesnej medycynie.
A propos książek: serial „You”, którego pierwszy sezon można obejrzeć na platformie Netflix, toczy się między innymi w magicznie wyglądającej nowojorskiej księgarni, a jej głównym bohaterem jest wielbiciel literatury i księgarz, niejaki Joe Goldberg. Dałam mu szansę jednym przypadkowym kliknięciem, bo zobaczyłam w miniaturze znajomą gębę z „Gossip Girl”. Czy było warto? Trudno powiedzieć.
„You”to kolejna, po moim ulubionym „Dexterze”, wariacja na temat mordercy, którego da się lubić, choć – w przeciwieństwie do Dextera – z polubieniem bohatera granego przez Penna Badgleya miałam niemały problem. W ogóle w całym serialu nie ma chyba ani jednej postaci, która zasługiwałaby na sympatię, a trzeba Wam wiedzieć, że lubię nie lubić (vide: świat przedstawiony u Franza Kafki, mdłe postaci zatopione w beznadziejnym, niepokojącym świecie schizów Philipa K. Dicka).
Joe to zakochany stalker, który swoje mordercze zapędy tłumaczy sobie miłością do po stokroć infantylnej wannabe-pisarki Beck (Elizabeth Lail). Nie przekonali mnie ani główny bohater, ani jego ukochana, ani nawet ludzie drugiego planu. Wszyscy są do bólu niedojrzali, przewidywalni i płasko nakreśleni. Ogólny flow jest niezły, oglądało się całkiem fajnie, ale wolę nieco mniej sztampowe postaci niż: „ta zła, zazdrosna przyjaciółka”, „ten bystry detektyw”, „ta głupiutka, śliczna blondyna”.
Za to miło pogapić się na przebitki z Nowego Jorku i na głupawą Beck, która wizualnie jest skrzyżowaniem Amber Heard z Maffashion. Satysfakcjonujące.
* * *
Przy okazji nowo powstałego kulturalnego kącika bardzo bym chciała, żebyście dzielili się ze mną tym, co Was ostatnio urzekło lub totalnie rozczarowało. Kategoria dowolna. Ja chętnie podzielę się też np. moimi ulubionymi albumami ze sztuką, tylko... czy to Was w ogóle interesuje?